Pomyślałem sobie, że warto utrwalić wrażenia z wyjazdu w czymś trwalszym, niż moja pamięć, więc postanowiłem swoim kulawym pismem spisać recenzję na forum, do którego wszyscy mają dostęp. Od dawna myślałem, co zrobić żeby tam pojechać. Pierwsze prace rozpocząłem w lipcu 2009, czytając różne artykuły i wertując strony internetowe szukałem możliwości zakwaterowania i atrakcji, jakie można realizować w tym regionie. Wiedziałem, że najlepsze nurki w południowej Afryce to Mozambik, a RPA to raczej rejon na safari lądowe, a nie na nurkowania. Wczytując się w przewodniki i internet napotkałem na stronę internetową przedstawiającą filmy nurkowe z różnych zakątków świata The Underwater Channel. W jednym z odcinków David Hasselhoff nurkuje bez klatki i specjalnego zabezpieczenia w towarzystwie dziesiątek rekinów. Patrząc na film stwierdziłem, że i ja muszę to zobaczyć osobiście. Szybko zlokalizowałem centrum nurkowe, dowiedziałem się o najlepszy okres do nurkowania w tym rejonie i rozpocząłem dobierać kolejne elementy układanki tak, aby cały wyjazd zamknąć w ciekawą i oryginalną ofertę. Wolne miejsca szybko się skończyły. Po wpłacie zaliczek nadal dostawałem zapytania z prośbą o dopisanie do listy, ale ze względu na specyfikę wyjazdu i komfort grupy, lista ostatecznie zamknęła się na 14 osobach ze mną włącznie. Wyjazd rozpoczęliśmy wylotem z Gdańska 7 marca do Monachium i dalej do Durbanu, położonego na południowo-wschodnim wybrzeżu RPA. Lot upłyną nam nadzwyczaj przyjemnie. Nie mając różnicy czasowej po lądowaniu nie czuliśmy się zmęczeni. Zazwyczaj, gdy lata się w poprzek globu, różnice czasowe mogą sięgać aż 6-9 godzin. W takiej sytuacji wysiadając z samolotu, człowiek nie wie czy ma się położyć czy dalej mieć otwarte oczy. Panuje wtedy spora dezorientacja i pojawiają się kłopoty ze snem. Na szczęście RPA to zaledwie godzina różnicy między czasem w Polsce, więc po przyjeździe i nocy w samolocie wszyscy cieszyli się dobrą kondycją. W drodze do Durbanu mieliśmy przesiadkę w Johannesburgu. Niestety nasz poprzedni samolot spóźnił się nieznacznie i nie udało nam się załapać na kolejny. Było to spowodowane opóźnieniem lotu, ale również dziwną procedurą odbierania bagaży i ponownego ich nadawania na tym samym lotnisku. Mimo, że na bilecie mieliśmy informacje potwierdzającą dostarczenie bagażu do końcowego lotniska. Całe szczęście loty z Johannesburga do Durbanu są bardzo często i udało nam się załapać na kolejne połączenie, zaledwie 30 min później. Za spóźnienie odpowiadał przewoźnik, więc nie zostaliśmy obciążeni dodatkowymi kosztami.
Na przyszłość dobra rada, rezerwując lot kupujcie go w jednym biurze! To Może ustrzec was przed nieoczekiwanymi zmianami w przelocie. Naszą finałową stacją gdzie czekał na nas prysznic i wygodne łóżko było małe miasteczko Umkomas oddalone od Durbanu o około 40min drogi autem. Tuż po rozpakowaniu i szybkim prysznicu udaliśmy się do centrum nurkowego gdzie dowiedzieliśmy się, co czeka nas w ciągu najbliższych dni. Po wstępnym omówieniu nurkowań i wypełnieniu wszystkich dokumentów niezbędnych do przeprowadzenia nurkowania cała grupa grzecznie udała się do naszego pensjonatu na kolacje. Tego wieczora wiedząc, że będziemy zmęczeni bez pomysłu na restaurację, już z Polski zamówiłem catering. Pensjonat mimo wysokiego standardu jak na ten rejon, oferował nam wyłącznie śniadania, więc o resztę posiłków musieliśmy dbać sami. Rezerwując catering nie sądziłem, że dania z owoców morza dostarczone poza macierzystą restauracją mogą być tak dobre i tak przystępne cenowo. Po obfitej kolacji nikt nie był już za bardzo rozmowny, wszyscy z pełnymi brzuchami poszli prosto spać. Następnego dnia rano panowało wielkie poruszenie. Mimo wczesnej pory wszyscy byli podnieceni przed pierwszym nurkowaniem. Na omówieniu przewodnik przedstawił procedury bezpieczeństwa, plan nurkowania i specyfikę nurkowań z rekinem. Krótko po tym byliśmy już zwarci i gotowi. Nurkowania RPA dużo różnią się od tych, jakie wykonywałem w innych miejscach. Główna różnica to inne niż zazwyczaj wypłynięcie na miejsce nurkowe. Aby dostać się na nurkowisko należy przedostać się przez przybój, nie wypadając z pontonu. Wybrzeże Umkomas to niekończące się szerokie piaszczyste plaże i rozbijające się o nie fale, istny raj dla surferów. Pontony, jakimi wypływaliśmy na nurkowania to dzielne 8m jednostki z dwoma silnikami o dużej mocy, doskonale wyposażone pod kontem nurkowań. Aby przedostać się przez przybój pontony przygotowywane były u ujścia rzeki, gdzie spokojnie mogliśmy przygotować się przed nurkowaniem. Zabezpieczaliśmy tam sprzęt, aparaty fotograficzne, kamery i siebie ubierając kapoki oraz dowiązując się do burt pontonu. Szyper musiał wykazać się nie lada wprawą, aby bezpiecznie przedostać się na otwartą wodę. Zaraz za załamującymi się falami ocean był już spokojny i mogliśmy spokojnie cieszyć oko widokami wybrzeża. Tuż po dotarciu na miejsce nurkowe okazało się, że widoczność jest bardzo zła i nie uda nam się nam zanurkować z rekinami, nie tracąc czasu zmieniliśmy plan na nurkowanie rafowe.
Niestety i tam nie było wcale lepiej… Widoczność tego dnia była bardzo słaba w granicach 5m i niespotykanie zimna jak na tą część świata woda 17st. C. Podczas nurkowania widzieliśmy zaledwie jednego rekina gitarowego i dwa rekiny ragged-tutch shark. Nikt się nie spodziewał takich warunków. Okres marca to koniec lata i tym samym ciepła woda i super warunki nurkowe. Cały wyjazd przygotowywałem pod kontem nurkowań w Aliwal Shole, wielokrotnie sprawdzałem najlepszy okres na nurkowanie i nie sądziłem, że warunki mogą być aż tak złe. Do kolejnego zanurzenia przygotowaliśmy się już lepiej, wypożyczając dodatkowe skafandry docieplające i kaptury mieliśmy w planie chodź trochę poprawić komfort nurkowania. Nikt nie był w stanie wytłumaczyć powodu zmiany warunków nurkowych. Jeden z instruktorów odważył się nawet powiedzieć ze od 20 lat nie widział tu tak złej widoczności. W centrum nurkowym było spore poruszenie, wszyscy widzieli nasze niezadowolone miny, więc starali się jak tylko można umilić nam czas. Kolejne nurkowanie było podobne do poprzedniego. Z małą różnicą! Nie widzieliśmy rekinów. Totalna katastrofa! Jadąc na wyjazd życia, płacąc duże pieniądze, wszyscy spodziewali się zupełnie czegoś innego. Pierwszy dzień mogliśmy zaliczyć do mega porażek! Na drugi dzień nurkowy wybraliśmy się do miejsca oddalonego o około godzinę drogi autem na południe od Umkomas. Na miejscu czekały na nas pontony i garstka nurków chcących dołączyć się do naszej większej grupy. Podobnie jak w Aliwal Shole nurkownia prowadziliśmy z pontonów, ale tu trzeba było je zwodować na plaży w przyboju. Wszyscy z grupy i obsługi brali w tym udział i dzielnie pracowali, aby wypłynąć na otwartą wodę. W pierwszej kolejności sprzęt został zamontowany i zabezpieczony do burt pontonu, potem samochód zepchnął go jak najbliżej wody. Tuż po tym jak ponton znalazł się cały w wodzie musieliśmy go utrzymywać w pozycji czołem do fal aż szyper przygotuje i odpali silniki. Nie było to łatwe. Utrzymanie tak dużego pontonu przy załamaniu fal wymagało od wszystkich skupienia i umiejętności pracy w zespole. Po przebiciu przez fale płynęliśmy około 15 min zanim pojawiliśmy się na miejscu nurkowym. Tu też logistyka była nieco inna niż zazwyczaj, podczas rekreacyjnych nurkowań. Zanim wskoczyliśmy do wody, przez długi czas szyper łodzi wrzucał strasznie cuchnącą zanętę z wnętrzności ryb, oleju i małych rybek. Czekaliśmy aż pokażą się pierwsze rekiny. Po niespełna 5 min pojawiły się dwa bull sharki. Wszyscy byli podekscytowani i zastanawiali się czy to na pewno bezpieczne. W miejsce zanęty został wrzucony pojemnik przypominający kosz bębna od pralki, w którym znajdowały się ryby i ich wnętrzności. Po koszu jeden za drugim zanurzyliśmy się pod wodę. Wszyscy musieli być nie płycej i nie głębiej niż bęben od pralki i tworzyć coś w rodzaju pękniętego pierścienia, ramię w ramię z kolejnymi osobami. Układ litery „C” był dość istotny. Podczas nurkowania mieliśmy niewielki prąd, który zabierał rozdrobnione części ryb i zapach w otchłań. Ze względu na bezpieczeństwo nie można nam było być od strony „zawietrznej” skąd nadpływała zanęta. Rekin mógłby się pomylić i przez nieuwagę zjeść jednego z nas! Nie musieliśmy długo czekać, aż pierwsze rekiny zuchwale zaczęły podpływać do pojemnika, wyrywając wiszące na nim szkielety ryb. W odrywaniu kawałków towarzyszył im nasz przewodnik, który wisiał na bębnie wyciągając ryby z pojemnika w chwili, gdy te wiszące zaczynały się kończyć. Z każdą minuta rekiny stawały się coraz bardziej zuchwałe, zaczynając się do nas zbliżać. Na tym nurkowaniu dla części grupy szybko skończyło się powietrze! Mając dzikie wielkoludy mierzące około 4-6m pływające wokół mało, kto zachowuje stoicki spokój. Widoczność podczas tego nurkowania nie była rewelacyjna, ale nie było to tym razem aż tak ważne. Nie widziałem jeszcze czegoś równie podobnego poza filmami o rekinach w TV.
Po wyjściu z wody brakowało nam tchu, aby opisać emocje towarzyszące nam podczas nurkowania. Ten nurek zrekompensował nam poprzedni dzień i zachęcił do kolejnych. W Shelly Beach zrobiliśmy jeszcze jedno nurkowanie, po których zadowoleni wróciliśmy do hotelu. Kolejny dzień nurkowy w Umkomaas, podobnie jak pierwszy, nie był dla nas udany. Było nawet gorzej niż pierwszego dnia. Widoczność była zbliżona to widoczności w chmielnie w sierpniu. Po dotknięciu dna, przewodnik pokazał znak na wyjście. Nie było sensu nurkować. Tym bardziej, że rejon ten przepełniony jest rekinami, więc nie było by mądre nurkować z nimi nie widząc co się dzieję w okół nas. Niestety natury nie da się przewidzieć. Nikt nie był w stanie przewidzieć tego co działo się z wodą. Osoby, z którymi rozmawiałem podkreślały, że nie spotkali się tu jeszcze z tak złymi warunkami. Cóż mieliśmy po prostu pecha. Aby wypełnić lukę czasu wolnego od nurkowań, wybraliśmy się do Durbanu a dokładnie do kompleksu turystycznego. Znajduje się tam jedno z większych na świecie akwariów oraz park rozrywki. Kompleks położony jest nad brzegiem morza wzdłuż uroczej promenady, która rozciąga się od zatoki portowej do nowo wybudowanego boiska piłkarskiego. Oczywiście pierwszym etapem zwiedzania było akwarium. Znajdują się tam praktycznie wszystkie zwierzaki, jakie można zobaczyć w oceanie, brakowało w nim jedynie wielorybów, reszta była. Tuż po wejściu w jednym ze zbiorników odbywało się karmienie rekinów. Dwóch nurków w zamkniętej klatce karmiło wielkoludy kawałkami ryb. Show robiło wrażenie, ale każdy z nas z lekkim uśmiechem rozglądał się w około patrząc na innych turystów, że to i tak w pikuś w porównaniu z karmieniem ich w naturalnym środowisku. Akwarium było olbrzymie! Można było tak siedzieć godzinami i oglądać pływające rybki. Tuż po zwiedzaniu akwarium poszliśmy na pokaz do delfinarium. Show trwało około 45min, podczas których 6 delfinów skakało robiąc śmieszne tricki, potem pokaz fok i tak bez końca. Byliśmy tam bardzo długo, ale i tak wydaje mi się, że mogliśmy jeszcze posiedzieć tam trochę dłużej. Po przyjeździe do hotelu czekał na nas grill zorganizowany przez centrum nurkowe. Raczej nie należę do smakoszy i nie przywykłem do luksusów, ale ten zwyczajny grill do takich należał. O reszcie napisze wam później, jestem teraz na lotnisku w stolicy Mozambiku, Maputo. Czekam na lot do Inhambane. Na razie mamy godzinne opóźnienie ;-) Część II 12 marca, wcześnie rano wyruszyliśmy busem w stronę lądu. Tym razem był to rezerwat Mkuze Falls. Kurort ślicznie położony nad urwisku z widokiem na wodospad wewnątrz parku. Dość nieoczekiwanie na podjeździe do głównego budynku czekała na nas ustawiona równo w rządku obsługa. Witając nas pomagali w rozładunku bagaży i w znalezieniu właściwego pokoju.
Czułem się tam jak paw. Wszędzie była obsługa gotowa do pomocy. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem w tak magicznym i luksusowym miejscu. Moje łóżko w pokoju było udekorowane w kością słoniową, łazienka była podzielona na dwie części, zewnętrzną i wewnętrzną. Wewnątrz była wanna, toaleta i zlew, a na zewnątrz prysznic i jacuzzi. Oczywiście taras był skierowany na wodospad. Rano i wieczorem mogłem podziwiać piękno dzikiej przyrody oraz zwierzęta przychodzące do wodopoju. Nie muszę chyba nic mówić o posiłkach? Podobnie jak reszta była na najwyższym poziomie. Podczas dwudniowego pobytu, codziennie rano o 5.30 i po południu o 16.30 mieliśmy wycieczki jeepem po terenie parku. Nasz przewodnik, bardzo dokładnie opisywał każde napotkane zwierzę, opowiadając o jego zwyczajach i wyglądzie. Bardzo mu zależało, aby nie umkną nam ani jeden zwierzak zamieszkujący teren parku. Jeśli był za krzakiem i nie mogliśmy go zobaczyć w pełnej okazałości to… zjeżdżał z trasy łamiąc zderzakiem zarośla i krzaki. Podczas pobytu w głąb lądu widzieliśmy żyrafy, słonie, antylopy, zebry, gepardy, tygrysy, czyli trochę więcej niż można zobaczyć w Parku Oliwskim. Różnica tylko polegała na tym że w Oliwie ogląda się zwierzaki będąc za klatką a w Mkuze mogliśmy obserwować je z tej samej odległości w ich naturalnym środowisku. Jakby tego było mało, pewnego poranka wybrałem się na małe wędkowanie. Niestety wyniki nie były imponujące. Złapałem dwie małe rybki, znacznie więcej można złapać w Raduni w dobrym okresie ;-) Jedynym plusem zabawy z wędką była możliwość podglądania hipopotamów, odpoczywających na płyciźnie jeziora. Ostatniego dnia pobytu, obsługa zorganizowała nam przejażdżkę łodzią z przepięknym zachodem słońca w tle. Ten widok zatrzymam na długo w swoich wspomnieniach. Chyba właśnie takie drobiazgi składają się na magię i niepowtarzalność Afryki. 14 marca po porannej wycieczce jeepem byliśmy gotowi do dalszej drogi. Do pokonania mieliśmy granicę ze Swazilandem i Mozambikiem. Nie ukrywam, że tego odcinka wycieczki obawiałem się najbardziej. Słyszałem różne historie na temat dróg i tego co może spotkać nas na granicy, ale na całe szczęście wszystkie te historie nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości. Odcinek jaki mieliśmy pokonać do Maputo nie był długi, ale konieczne przystanki na granicy mocno wydłużyły czas podróży do stolicy Mozambiku. Na miejscu byliśmy około godziny 17:00. Jak na stolicę państwa, miasto nie wyglądało zachęcająco. Bieda i bród towarzyszący nam podczas drogi do hotelu nie napawał optymizmem. Ciężko to ująć w słowach, ale widząc okolice nikt nie miał ochoty na wieczorne spacery. W Maputo spędziliśmy zaledwie jeden dzień, żeby nazajutrz wcześnie rano pojechać na lotnisko w drodze do Inhambane i dalej do Tofo. Lot był opóźniony zaledwie o godzinę, więc nie musieliśmy długo czekać na połączenie. Lądując w Inhambane poczułem prawdziwą dzicz. W około palmy, a na środku jeden mały budyneczek obsługujący lądowisko. Po odebraniu bagaży, busami przedostaliśmy się do Tofo.
Na miejscu czekały na nas dość oryginalne domki na balach, wykonane z bambusa, liści i desek. Typowe afrykańskie budowle. Widok z tarasu był wprost powalający! Nasze domki znajdowały się nad samą plażą z widokiem na ocean. Robiąc rezerwacje oglądałem zdjęcia okolicy ale to co zobaczyłem na własne oczy powaliło mnie na kolana. Wszyscy przebierali nogami na myśl o nurkowaniu, gdyż od naszych ostatnich zanurzeń upłynęło sporo czasu. Napięcie podkręcało zorganizowane w pobliskiej restauracji spotkanie na temat mant. Wyobraźcie sobie że Mozambik a w szczególności rafy Tofo to rejon, gdzie występuje najwięcej na świecie mant gigantycznych, rozpiętość ich skrzydeł wacha się nawet do 9m! Manty to zwierzęta, które często zmieniają miejsca w poszukiwaniu pożywienia i dogodnych warunków rozrodu. W Tofo, co jest dość zaskakujące zamieszkały na stałe i ich liczebność waha się na poziomie 1500szt. Do celów badawczych wybudowano tu nawet laboratorium, badające zwyczaje mant. Mało tego można tu również spotkać gigantyczne rekiny wielorybie. W tym rejonie znajduje się 20% światowej populacji tego morskiego kolosa. Również i dla nich został wybudowany tu specjalny wydział, badający ich zachowania. Jednym słowem Tofo to eldorado dla nurków. Co do nastawienia przed nurkowaniem, byłem dość ostrożny, gdyż po nieudanych nurkowaniach w Aliwal Shole nie chciałem robić sobie przesadnych nadzieji. Podobnie jak w RPA nurkowania w Mozambiku rozpoczynaliśmy wypychając ponton z plaży. Pilnując przy tym żeby nie wypaść podczas przyboju. Nasze pierwsze nurkowanie było jednym z lepszych w moim życiu. Chwilę po zanurzeniu podpłynął do nas rekin wielorybi, kręcąc się w kółko chciał za wszelką cenę poznać wszystkich członków naszej grupy. Tuż po rekinie przypłynęła do nas manta olbrzymia, której rozpiętość skrzydeł szacuję na 6m. Oprócz tego podczas nurkowania zarejestrowałem tysiące ławic różnych gatunków ryb. Nie wiem jak wam to opisać, ale nie wiedziałem co mam filmować! Z każdej strony ryby, zupełnie jak w akwarium. Po wyjściu z wody, między nurkowaniami, spotkaliśmy tuż przy powierzchni kolejnego rekina wielorybiego. Ten był dużo większy od swojego poprzednika i mierzył około 7-9m niestety nie mając butli na plecach musieliśmy zadowolić się pływaniem z nim po powierzchni z fajką. Temperatura podczas większości nurkowań wahała się w granicach 27st.C Przy takich warunkach można siedzieć pod wodą godzinami. Większość raf znajduje się dość głęboko zaczynają się często od 20 do 30m głębokości. Aby wydłużyć czas nurkowania warto dokupić do nurkowań Nitorx. Przy nurkowaniach na powietrzu czas bezdekompresyjny mógł być za krótki, aby spokojnie przyjrzeć się każdemu zwierzakowi. Dziennie robiliśmy 2-3 nurkowania, niestety ze względu na prądy i rekiny w Południowej Afryce, nie można nurkować nocą. Po nurkowaniach zadowoleni wracaliśmy do domków.
Odległość od bazy nurkowej była niewielka i prowadziła szeroką piaszczystą plażą. Spacer przy załamujących się falach z pięknymi widokami to na pewno część dnia, którą każdy z nas zapamięta. Pierwszego dnia nie znając cen i zwyczajów grzecznie zamówiliśmy obiad i kolację z restauracji kurortu. Następnego dnia posiłki jedliśmy już w innym miejsu i ceny były o 30-40% niższe. Nie spodziewałem się, że dobry posiłek za niewielką cenę można przygotować sobie samemu, gdyż zazwyczaj na wyjazd zabieram weki przygotowane przez moją mamusię :-) Każdego dnia krótko po nurkowaniu kupowaliśmy od rybaków świeże ryby, homary i krewetki. Na początku mieliśmy spory kłopot z przyrządzeniem potraw więc zlecaliśmy ta robotę kucharzowi pobliskiej restauracji. Przyglądając się jak bardzo jest to proste, następnego dnia sami przyrządzaliśmy pyszne dania z owoców morza. Była to świetna zabawa. Nigdy jeszcze w życiu nie jadłem tak często tak wykwintnych potraw. Nasze kolacje były ponadto urozmaicane lokalnym winem oraz deserem z owoców mango i ananasa. Mając w tle ocean i palmy nie ruszaliśmy się już do żadnej restauracji. Wszystko co trzeba mieliśmy pod nosem ;-) Pobyt w Tofo upłynął mi bardzo szybko. Byłem tu 6 dni, teraz, kiedy opisuję podróż wydaje mi się że przyjechałem przedwczoraj. W przeciwieństwie do miast, jakie podczas naszej wycieczki odwiedziliśmy, śmiało mogę powiedzieć, że Tofo jest bardzo bezpieczne. Mimo biedy z jaką lokalna ludność musi sobie radzić wszyscy napotkani tubylcy byli bardzo życzliwi i uśmiechnięci. Podsumowując naszą wyprawę smiało mogę powiedzieć, że był to jeden z najlepszych i najbardziej ekscytujących wyjazdów nurkowych w jakich miałem okazję uczestniczyć. Południowa Afryka to region pełen skrajności, fantastycznych i zapierających dech w piersi widoków oraz skłaniających do refleksji obrazów z codziennego życia miejscowej ludności. Trzeba tam być, przeżyć to i zobaczyć na własne oczy, bo nawet najlepszy film dokumentalny i najwierniejsza relacja, nie są w stanie oddać klimatu i magii tego miejsca. Ogrom wrażeń, zarówno nad jak i pod powierzchnią wody, pozostawi niezatarty ślad w pamięci na długie lata. Mam nadzieję, że będę mógł tam jeszcze wrócić. Krzysztof Wnorowski



-0°C