Jaskinie Florydy

O wyjeździe na Florydę dowiedziałem się w lipcu. Pewnego popołudnia do Waldka zadzwonił Wojtek Danek, opowiadając mu o swoim pomyśle. Waldek szybko zdecydował się na wyjazd i równie szybko ogłosił mi, że w grudniu wyjeżdża na wakacje do USA! Początkowo nie mogłem w to uwierzyć, że ojciec jedzie sam. Natomiast najbardziej nie mogłem pogodzić się z myślą, że jedzie do miejsca, o którym tak dużo się mówi i w dodatku jedzie tam beze mnie! W Trytonie, głównie to ja wyjeżdżam i nie znieść myśli, że tym razem będzie inaczej. Po dwóch miesiącach wewnętrznych rozterek, nie wytrzymałem i dopisałem się do listy uczestników. Ostatecznie na ten wyjazd zebraliśmy grupę w składzie: Robert Klein, Wojtek Danek, Waldek i Ja.

O wyjeździe na Florydę dowiedziałem się w lipcu. Pewnego popołudnia do Waldka zadzwonił Wojtek Danek, opowiadając mu o swoim pomyśle. Waldek szybko zdecydował się na wyjazd i równie szybko ogłosił mi, że w grudniu wyjeżdża na wakacje do USA! Początkowo nie mogłem w to uwierzyć, że ojciec jedzie sam. Natomiast najbardziej nie mogłem pogodzić się z myślą, że jedzie do miejsca, o którym tak dużo się mówi i w dodatku jedzie tam beze mnie! W Trytonie, głównie to ja wyjeżdżam i nie znieść myśli, że tym razem będzie inaczej. Po dwóch miesiącach wewnętrznych rozterek, nie wytrzymałem i dopisałem się do listy uczestników. Ostatecznie na ten wyjazd zebraliśmy grupę w składzie: Robert Klein, Wojtek Danek, Waldek i Ja. Wyjazd został zaplanowany na 3/12/2010r, gdzie rozpoczynaliśmy go, wylotem z gdańskiego lotniska do Frankfurtu i dalej do Orlando. Ze względu na warunki panujące w powietrzu, do ostatniej chwili nie mieliśmy pewności czy samolot wyleci o czasie. Dzień przed planowanym wylotem, nagłe nadejście zimy, sparaliżowało ruch lotniczy w Polsce i części Europy. Prognoza pogody była na tyle niekorzystna, że 24h przed naszym wylotem lotnisko w Gdańsku zostało zamknięte! Całe szczęście, że wczesnym rankiem 3/12/2010r przestało padać i bez przeszkód mogliśmy wyruszyć w naszą podróż. Na lotnisku jak to zwykle bywa, podczas ważenia naszych toreb mieliśmy lekki nadbagaż, całe szczęście pracownik lotniska okazał się być na tyle wyrozumiały, że uniknęliśmy dodatkowych opłat. Jak widać nie tylko na czarterach do Egiptu wprowadzono ograniczenia bagażu, teraz podobne obostrzenia pojawiły się na trasach do Ameryki Północnej. Do niedawna, każdy pasażer podróżujący do USA mógł zabrać ze sobą dwie torby o wadze około 23kg każda, plus bagaż podręczny 10kg. Teraz niestety jest tak jak na większości lotów 23kg i 5-10kg bagażu podręcznego. Nowe zasady mocno ograniczyły nasze możliwości.

Sprzęt nurkowy sporo waży, a w szczególności ten przygotowany do zestawu dwu butlowego z suchym skafandrem w komplecie. Nie będę ściemniał! Musieliśmy się mocno natrudzić, żeby zmieścić się w wyznaczonym limicie. Do ostatniej chwili liczyłem majtki i T-shirty, jakie muszę zabrać ze sobą. Lot nad oceanem odbył się bez przygód i późnym popołudniem wylądowaliśmy w Orlando. Na lotnisku wynajęliśmy auto, był nim wielki jak na polskie warunki Chevrolet z silnikiem 6l. Samochód, który był czołgiem w naszych oczach, po wjeździe na autostradę zginął w cieniu jadących tam aut. Amerykanie mają słabość do dużych pojazdów z pojemnymi silnikami i kołami o adekwatnej do całości średnicy. Droga do Luraville mocno się nam dłużyła po 9 godzinnym locie dodatkowe 6 godzin za kółkiem odebrało nam resztkę sił. W połowie trasy głowa zaczęła opadać mi ze zmęczenia, dlatego zdecydowałem się na 15min drzemkę, która jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, nieznacznie się przeciągnęła. Po drzemce wcale nie było lepiej. Na tylnim siedzeniu Waldek spał jak zabity i nic nie było wstanie go obudzić. Biedak dzień przed wylotem siedział do późna w pracy i praktycznie nie spał. Siedzący obok Wojtek dzielnie mnie wspierał, próbując nawiązać ciekawą rozmowę. Gadka za kółkiem nie specjalnie się nam kleiła. Mimo to, jeden drugiego za wszelką cenę chciał zagadywać, aby nie zasnąć. Gdyby ktokolwiek zapytał mnie, o czym rozmawialiśmy nie był bym w stanie odpowiedzieć. Na całe szczęście, naszym autem po pewnym czasie zainteresowała się policja. Co jakiś czas błądząc szosami, wzbudzaliśmy nie lada zainteresowanie i kontrola była nieunikniona. Widok dwóch radiowozów i zbliżających się do nas policjantów z ręką na kaburze broni szybko nas obudził. Kontrola całe szczęście okazała się być rutynową, ale dzięki niej poziom adrenaliny podniósł się na tyle, że pozwolił dojechać do celu bez przeszkód. Coś niebywałego! Rada: Przysypiając za kółkiem, nie sięgajcie po kolejnego Redbull’a, wystarczy zwrócić uwagę policji, a zastrzyk emocji nie pozwoli wam już zasnąć.

Na miejscu, mimo później pory czekał na nas Robert Klein. Przyjechał ciut wcześniej chcąc załatwić kilka swoich spraw i zrobić parę nurkowań przed nami. Był tak uprzejmy, że zorganizował nam butle nurkowe i zakupy na kolejne dni. Dnia przyjazdu nie pamiętam. Byłem tak zmęczony, że od razu poszedłem spać. Rano okazało się, że śpię w przyczepie campingowej. Nie była to jednak mała powierzchnia 3x3m znana w Polsce. Przyczepa w amerykańskim stylu to bardziej wielki dom na kółkach. W USA domki lekkiej konstrukcji, które można przenosić z miejsc na miejsce nazywa się przyczepami bez względu na ich wielkość. W rzeczywistości nasza przyczepa miała 4 sypialnie, salon, łazienkę i pralnie. Było w niej wszystko, co potrzeba, aby spędzić tygodniowe wakacje. Śniadania przygotowywaliśmy sobie sami, a na obiado-kolacje jeździliśmy do lokalnych barów i restauracji. Powiem tam, powinniśmy się cieszyć z tego gdzie mieszkamy i jakie produkty możemy kupić w sklepach spożywczych, te dostępne na miejscu w większości są „dmuchane” i pozbawione smaku. Nasze śniadania ograniczały się do parówek na ciepło i jajecznicy. Może menu było by inne, gdyby wybrała się z nami kobieta, a tak z braku czasu i lenistwa ograniczaliśmy się do niezbędnego minimum. Codziennie robiliśmy dwa nurkowania. Pierwszym miejscem, jakie udało się nam obejrzeć był Peacock Springs w parku, zaraz obok miejsca gdzie mieszkaliśmy. Nie były to moje pierwsze nurkowania jaskiniowe, wiedziałem, czego się spodziewać, ale przygotowanie jaskiń na Florydzie wzbudziło mój szacunek. Dostęp do nich był bardzo prosty. Podjeżdżaliśmy praktycznie pod samo wejście, do którego doprowadzały nas szerokie wygodne schody, wystarczyło wskoczyć z poziomu lustra wody i było się już w jaskini. Wewnątrz wszystkie odnogi jaskiń były bardzo dobrze oznakowane a na powierzchni każdej znajdował się plakat ilustrujący przekrój korytarzy. Jaskinie Florydy są mocno rozstrzelone na sporym obszarze.

Oznacza to, że nie jest to jeden korytarz, a cały labirynt komnat, które łączą się ze sobą. Aby nurkować w takich miejscach, należy wiedzieć jak się w nich poruszać, aby po wszystkim bezpiecznie wynurzyć się na powierzchnie. Każda pomyłka lub złe zarządzanie gazem, może wprowadzić nurka w poważne tarapaty. My oczywiście byliśmy dobrze przygotowani mając na plecach dwie połączone ze sobą butle o pojemności 19L z gazem sprężonym do 260bar i dodatkowo, przy nieco głębszych nurkowaniach gaz dekompresyjny oraz kilka szpulek i kołowrotków, mogliśmy śmiało penetrować najdalsze zakątki. Woda w środku jaskini praktycznie nie była widoczna. Latarka sięgała tak daleko jak prowadził korytarz. Czasem sytuacja się nieco psuła w drodze powrotnej, kiedy jeden z nas lekko wzruszył muliste dno, w takich miejscach widoczność spadała do warunków, które przypominały te, panujące w Kłodnie - czyli było okay. Generalnie odlot! Wszystkie jaskinie, jakie oglądaliśmy były fantastyczne. Każda różniła się od poprzedniej kolorem ścian i układem korytarzy. Najbardziej utkwiła mi w pamięci jaskinia Ginnie Springs, oddalona o jakieś godzinę drogi od miejsca gdzie mieszkaliśmy. Jest to jaskinia o bardzo jasnych ścianach, krętych korytarzach i dużych przestrzeniach. Czasem bywało tak, że latarka nie sięgała ścian i sufitu, świadcząc tym samym o wielkości komnaty, panują w niej bardzo mocne prądy. Ujście jaskini zasila rzekę i ciężko do niej wejść zwyczajnie machając płetwami. Czasem było i tak, że aby przejść przez załamanie skalne do kolejnego korytarza, musieliśmy się wspinać na rękach. Aby to wam jeszcze bardziej unaocznić powiem, że przed wyjazdem kupiliśmy z Waldkiem eleganckie rękawiczki podszyte skórą od wewnętrznej strony.

Po nurkowaniach na każdym z palców pojawiła się dziura! Po 6 dniach zaliczyliśmy większość ciekawych jaskiń w rejonie. Jest ich tam dużo, dużo więcej, ale w ciągu tak krótkiego czasu, nie byliśmy w stanie ich wszystkich zwiedzić. Na kolejne 3 dni nurkowe wyruszyliśmy na północny-zachód w rejon miejscowości Marianna, w której podobnie jak poprzednio zamieszkaliśmy w przyczepie. Ta była ciut mniejsza, ale podobnie jak poprzednia miała wszystko, co trzeba. Rejon Marianny wspominam najlepiej. Zakwaterowani byliśmy niedaleko rzeki i centrum nurkowego, w którym ładowaliśmy butle. Nurkowania w tym miejscu były bardzo nietypowe jak na warunki jaskiniowe. Otóż do miejsc nurkowych dopływaliśmy łodzią, a właściwie małą rzeczną łódką. Sama przejażdżka przynosiła nam sporo zabawy! Krajobraz w korycie rzeki był tak różny od tych, które widziałem do tej pory, że celowo zwalnialiśmy silnik, aby nacieszyć oko. Woda w rzece była krystalicznie czysta. Dzięki temu, że było w niej zaledwie półtorej metra wody mogliśmy bez problemu obserwować przepływające ryby i żerujące żółwie. Podobnie jak w Ginnie Springs jaskinie były odpowiedzialne za doprowadzenie wody do koryta rzeki, przez co wejście do nich było nieco kłopotliwe. Nie był to jednak duży problem. Chwilę po tym jak pojawiliśmy się w środku prąd tracił na sile z każdym kolejnym metrem i dalej można było spokojnie nurkować.

Najładniejszą jaskinią w tym rejonie była Jackson Blue. Ściany w niej były białe, jak świeżo wycekolowane mieszkanie, a dno nie posiadało mułu jedynie delikatny piasek, który bez względu na ilość osób nie psuł widoczności w jaskini. Dzięki łodzi mogliśmy zwiedzić 3 z pośród 9 dostępnych jaskiń Marianny. Nie do wszystkich można dostać się w klasycznym sprzęcie. Niektóre są tak ciasne, że konieczne jest użycie specjalnego sprzętu do przeciskania się przez węższe szczeliny skalne. Z zestawem na plecach i najedzonym brzuchem mogliśmy mieć spore kłopoty. Mi wystarczyły te trzy, były tak duże z licznymi odnogami, że spokojnie mogliśmy zrobić tam kilka dodatkowych nurkowań. Gorąco polecam wszystkim nurkowanie jaskiniowe a w szczególności te na Florydzie. Zanurzenie pod powierzchnią ziemi przynosi niesamowite emocje i odsłania przed nami inną stronę nurkowania. Nie ma tam może ryb i kolorowych raf, ale często zmieniające się korytarze, kolorowe ściany i inne techniki nurkowe mogą przynieść nie jednemu nurkowi sporo radości. Mile wspominam pobyt, tym bardziej, że spędziłem ten czas z ojcem, z którym nie mamy za dużo możliwości wspólnych wyjazdów i nurkowań. Nieco gorzej wspominam powrót do domu… ze względu na atak zimy w Gdańsku spędziliśmy dodatkowy dzień w Niemczech czekając na zmianę warunków pogodowych. Może to nawet dobrze, bo znalazłem czas, żeby napisać ten artykuł i podzielić się z wami wrażeniami z kolejnej przygody. Zdjęcia z lądu umieściłem już w galerii. Z pod wody zamieszczę jak tylko Wojtek Danek wpadnie do nas z wizytą. myślę że do końca roku będą.

 

Polub nas

Udostępnij

Nigdy nie nurkowałeś?

Dowiedz się jak zacząć podwodną przygodę!

Stronę przegląda się wygodniej trzymając urządzenie poziomo.

Zamknij ten komunikat